Coraz częściej myślę o samobójstwie, mam wrażenie że już nie potrafię znaleźć czegoś co by mnie trzymało przy życiu. Nic już nie pomaga na poprawe humoru, ani muzyka, ani ksiażki. Chciałabym się czegoś uczepić ale jedyne co potrafie zrobić to tylko płakać, albo udawać że wszystko jest w porządku.
Dochodzę do siebie w domu i czekam na kolejną operacje. Jestem bardzo emocjonalna zreszta zawsze taka bylam, jak coś mi się nie podobało to głośno otym mówiłam. Mój maz(24 lata razem z pół rocznymi przerwami dwa razy) odtrącił mnie całkowicie po operacji. Spi w pokoju dorosłego syna i traktuje mnie jak powietrze od 1,5 roku.
Traktuje mnie jak kogoś słabego emocjonalnie, jak kruchą kobietkę, która nic nie wie o świcie. Wiele razy próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale nic nie wskórałam. Kocham go, ale od
Mój mąż nie zrozumie, że traktuje mnie jak śmiecia, dopóki mnie nie straci. Próbowałam już wszystkiego, począwszy od rozmów pokojowych, do tych bardziej emocjonujących.
Czułam się jak we śnie, wciąż pod jego urokiem. Wreszcie poczułam się nie jak żona i matka, tylko prawdziwa kobieta. – Nie mogę przestać o tobie myśleć – mówił mi. – Chcę zasypiać i budzić się obok ciebie… – Hubert, przestań, przecież my nie mamy wspólnej przyszłości. Jestem mężatką, matką…
Vay Nhanh Fast Money. Kto by pomyślał, że taki twardziel jak bokser Alex Reid (36 l.), okaże się takim mięczakiem. Partner aktorki i modelki Katie Price (33 l.) znanej też jako Jordan, pożalił się ostatnio prasie na stan ich związku. - Ona traktuje mnie jak niechcianego psa. Czuję się jak jedno z tych szczeniąt przynoszonych do domu na Boże Narodzenie i wyrzucanych na ulicę w kilka tygodni później - powiedział Alex o Katie. Patr zteż: Katie Price chce uratować swoje małżeństwo Bokser traci nadzieję na uratowanie trwającego niecały rok małżeństwa. - Ona jest bez serca. Kiedy byłem jej potrzebny, to mnie zawsze miała. Teraz zmieniła zdanie, a to boli... Ale ją kocham i nie chcę się nią dzielić - zarzeka się Reid. I pewnie dlatego nie chce opuścić rezydencji żony w południowej Anglii.
fot. Adobe Stock, Andriy Petrenko Odkąd związałam się z Sebastianem, nie mogłam znieść myśli, że jakaś baba mogłaby mi go ukraść. Ta wizja mnie prześladowała i zabijała całą moją radość życia. To była obsesja. Czasami Sebastian tłumaczył: – Kochanie, nie masz powodów do zazdrości. Jesteś jedyna. Innym razem się wściekał: – Zrób z tym coś! Nie jestem twoim niewolnikiem! – Przecież ja cię kocham! – tłumaczyłam się z płaczem. – To wszystko z miłości… – Mam gdzieś taką miłość! Powinnaś się leczyć! – krzyczał. Obiecywałam, że się poprawię i już nie będę urządzać mu scen. Jednak dobrze wiedziałam, że jeśli choć raz spojrzy na jakąś inną babkę albo spóźni się do domu 5 minut, znów oszaleję… Nie potrzebuję mieć twardych dowodów Zawsze tak było. Najpierw skurcz żołądka. Tak mnie ściskało w dołku, że prawie mdlałam. Potem zasychało mi w gardle, serce biło gwałtownie, a w głowie trwała gonitwa myśli: „Czyli jednak kogoś ma! Jakaś małpa kradnie mi chłopaka! Nie oddam! Prędzej zabiję oboje, niż pozwolę, żeby byli szczęśliwi!”. Nie muszę mieć żadnych twardych dowodów. Wystarczy, że sobie coś uroję. Jakiś czas temu wdarłam się do lecznicy, gdzie mój narzeczony pracował jako fizykoterapeuta, i wytargałam za włosy dziewczynę, która, jak mi się wydawało, na niego leciała. Ledwo mnie od niej oderwali. Później się okazało, że ta pracująca w recepcji biedaczka była Bogu ducha winna… Dała się przebłagać i nie wniosła żadnej skargi, lecz wiem, że Sebek i tak najadł się wstydu. Po tym zdarzeniu zagroził mi, że jeśli jeszcze raz mnie poniesie – koniec z nami. Tymczasem pewnego wiosennego dnia ta recepcjonistka znów do niego zadzwoniła… Chodziło o zmianę godziny zabiegów, bo jakiś pacjent nie mógł dojechać na czas. Przypadkiem usłyszałam, jak Sebek się z nią umawia i śmieje. – Super – powiedział. – To jeszcze kawę zdążymy wypić! To mi wystarczyło… W jednej chwili ogarnęła mnie niewysłowiona wściekłość, ale udawałam, że wszystko w porządku. – Z kim gadałeś? – zapytałam niewinnym tonem. – Z recepcją – odparł spokojnie. – Marzena prosiła, żebym był o czwartej. Ktoś się spóźni. Sebastian zawsze bierze prysznic i używa wody kolońskiej, kiedy idzie do pracy, lecz tym razem robił to dłużej i staranniej. Tak mi się przynajmniej wydawało. – Mogę dziś wrócić później – zakomunikował mi tuż przed wyjściem. – Mam jeden zabieg ekstra. Nie czekaj z kolacją Patrzyłam przez okno, jak wyjeżdża z parkingu. Przez chwilę miałam wrażenie, że na przednim siedzeniu dla pasażera, tym obok niego, ktoś siedzi. W jednej chwili wyprysnęłam z domu jak z katapulty. W kapciach zbiegłam na dół, ale samochód Sebastiana już znikał za skrzyżowaniem. I wtedy… W głowie zaczął mi się wyświetlać znajomy film: mój Seba i jakaś baba tylko czekają, żeby mnie zdradzić. Spiskują pod moim nosem. Nie dam się! Narzuciłam płaszcz i pojechałam taksówką do lecznicy. Wysiadłam nieco dalej. Zadzwoniłam, chcąc sprawdzić, czy Seba mnie nie okłamuje i rzeczywiście jest w pracy. Udawałam pacjentkę, która chce się umówić na zabieg. Dowiedziałam się, że pracuje do Czyli zgodnie z planem! To niby dlaczego mam „nie czekać z kolacją”?! Już ja mu pokażę! Teraz miałam przed sobą kilka godzin czekania... Najpierw siedziałam w kawiarni i układałam plan zemsty. Później poszłam do marketu i w dziale chemii kupiłam, co trzeba. Stamtąd dotarłam na postój taksówek. Wybrałam ciemny, stary samochód. Ostatnią godzinę spędziłam, obserwując wyjście. – Warto się tak poświęcać? – spytał taksówkarz, któremu powiedziałam, że dużo zapłacę, tylko ma o nic nie pytać. – Nie pana interes! Mam szukać innej taksówki? – burknęłam. Zamknął się, ale wyczułam jego niechęć. Potem zeznawał, że byłam w jakiejś furii i że bardzo źle mi z oczu patrzało. Seba wyszedł punktualnie. Sam. Wsiadł do swojego auta Miałam nadzieję, że pojedzie prosto do domu, ale nie. Skierował się w przeciwną stronę. Stanął przed niedużym domem, prawie na przedmieściu. Chyba go oczekiwano, bo furtka się otworzyła zaraz po tym, jak zadzwonił domofonem. Na progu stała młoda blondynka... Odczekałam pół godziny, specjalnie, żeby ich przyłapać na gorącym uczynku. Zapłaciłam za kurs, wysiadłam z taksówki i podeszłam do furtki. Drżącą dłonią zadzwoniłam, cały czas trzymając drugą rękę w kieszeni. Drzwi otworzyła blondynka. – Pani w jakiej sprawie? – spytała jak gdyby nigdy nic. Miałam ochotę ją udusić. Powiedziałam, że jestem z sanepidu, bo tylko to przyszło mi do głowy. Blondynka wcale się nie zdziwiła. Wpuściła mnie. – Chcę rozmawiać z Sebastianem. Niech pani nie kłamie, że go tu nie ma, bo wiem, że jest! – Po co mam kłamać? – zdziwiła się i zawołała: – Seba! Ktoś do ciebie. Chodź tutaj! Jak ona się do niego zwraca! Od razu widać, co ich łączy… Mój narzeczony wyszedł z pokoju. Był w koszulce na ramiączkach i wyglądał na zmęczonego. Jeśli dotąd miałam wątpliwości, czy mnie zdradza, to właśnie się ich pozbyłam. – Co ty tu robisz? – zdążył jeszcze zapytać, zanim chlusnęłam mu w twarz żrącym płynem, który kupiłam w supermarkecie. „Bezwzględnie chronić oczy i i usta!” – napisane było na opakowaniu. Oblałam Sebka raz, potem drugi, bo się zasłaniał, a ja chciałam mu zrobić krzywdę. To świadczy na moją niekorzyść. Bo nie działałam w afekcie, tylko wszystko zaplanowałam z zimną premedytacją. I doskonale wiedziałam, co robię. Tak właśnie stwierdził potem prokurator. A co ja mogłam mu na to powiedzieć? Że to nie ja byłam, tylko jakaś oszalała z zazdrości wariatka?! Ciągle pytają na przesłuchaniach, czy nie przyszło mi do głowy, że dla Sebastiana może się to skończyć ślepotą, kalectwem. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że tak, wiedziałam. Teraz strasznie żałuję, ale wtedy chciałam, żeby go bolało, żeby cierpiał jak ja! Żeby się przekonał, jak to jest być ukaranym za kłamstwo… Potem przeżyłam szok. Choć długo do mnie nie docierało, kiedy mi powiedzieli, że Sebek wcale nie kłamał. To wszystko były moje urojenia... Nigdy nikogo aż tak bardzo nie kochałam Podobno przyjechał wówczas do swojego kumpla, którego syn miesiąc wcześniej okropnie się połamał na nartach i po zdjęciu gipsu potrzebował rehabilitacji. Ten kolega był wtedy w domu, a jego żona otworzyła mi furtkę, bo pomyślała, że kontrola sanepidu ma jakiś związek z pobytem ich syna w szpitalu. Do głowy jej nie przyszło, co chcę zrobić. Była kompletnie zszokowana. Nawet wtedy, gdy Seba już krzyczał i słaniał się z bólu, ona stała jak słup soli. Dopiero jej mąż wypadł z pokoju syna i wezwał pogotowie i policję. Bardzo szybko przyjechali, a ja nie zamierzałam uciekać. Mój adwokat twierdzi, że miałam ograniczoną poczytalność, Tylko czy sąd w to uwierzy? Na sprawę doprowadzą mnie z aresztu. Nie wiem, czy zobaczę Sebę. Podobno nadal jest w kiepskim stanie. Ma wyraźne blizny na twarzy i szyi, a także mocno poparzone ręce. Kto wie, czy będzie mógł wrócić do pracy… Teraz ciągle rozmawiam z więziennymi psychologami. Pytają, co mną kierowało. Czy pamiętam swoje emocje w tamtym momencie? Badali mnie nawet psychiatrzy. A ostatnio przyszedł tutejszy kapelan. Nie jestem wierząca, ale zgodziłam się na jego wizytę, bo było mi wszystko jedno. On też pytał, czy mi lżej po tym, co zrobiłam. I powiedział, że zazdrość to straszna choroba. – Chyba miłość! – odparłam. – Naprawdę myślisz, że kochasz tego biedaka? – spytał. – Kocham. I to bardzo! – zapewniłam go żarliwie. – I z miłości prawie go oślepiłaś i skazałaś na ból? Mówisz, że kochasz, a chciałaś, żeby cierpiał? – spytał cicho. Nie rozumieją mnie. Nigdy nikogo nie kochałam tak jak Sebastiana. Gdyby mnie zostawił, umarłabym chyba. Więc nie mogłam do tego dopuścić. Nie mam przyjaciółek; koleżanki mówią, że jestem skryta i podejrzliwa. Nie lubię gadać o sobie, więc pękałam od złych myśli. Może gdybym się komuś wyżaliła, byłoby mi łatwiej? Z mamą nigdy się nie dogadywałam. Wciąż tylko słyszę, że jestem starą panną, bo wybrzydzam. A mnie po prostu faceci rzucali! Odkąd siedzę w areszcie, mama nawet mnie nie odwiedziła. Pewnie jest wściekła, bo najadła się przeze mnie wstydu. Zawsze się bała, co ludzie powiedzą Chciałabym dostać wysoki wyrok. Bo do czego bym wróciła? I po co mi wolność bez Seby? Skończyłam dwadzieścia siedem lat. Na niczym mi nie zależy. Czytaj także:„Mąż odszedł, a dzieci miały pretensje do mnie. Ale najbardziej zabolało mnie zachowanie koleżanki”„Córka traktuje mnie jak bankomat, a zięć jak śmiecia. Marzę, by się rozwiodła - wolę jej łzy, niż swoje”„Nie podobał mi się wybranek córki, więc uknułam intrygę z jego byłą żoną. Udało mi się rozbić ten związek”
fot. Adobe Stock, JackF Miłosza poznałam na szkoleniu. Nigdy nie zapomnę tamtego dnia. Przyszłam na wykład zła jak osa, bo akurat tamtego dnia nie miałam chęci, a przede wszystkim czasu na naukę. Na biurku w firmie piętrzył się stos niezałatwionych spraw. Ale szef się uparł… Weszłam do sali wykładowej, wtedy go zobaczyłam. Siedział w środkowym rzędzie i przeglądał jakieś notatki. A ja poczułam, jak motyle w moim brzuchu rozpoczynają szalony taniec. Usiadłam na końcu sali i próbowałam skupić się na wykładzie. Nie wychodziło mi to. Myślałam tylko o nieznajomym. Chyba poczuł, że mu się przyglądam, bo nagle się odwrócił i spojrzał mi prosto w oczy. Zmieszana, wbiłam wzrok w podłogę. Gdy po chwili ją podniosłam, zobaczyłam, że uśmiecha się do mnie serdecznie. Ze szkolenia wyszliśmy razem i… od tamtego dnia właściwie się nie rozstawaliśmy. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia, a nasza miłość trwa do dziś. Sprawa jest na tyle poważna, że coraz częściej mówimy o ślubie. Nawet zaplanowaliśmy spotkanie rodziców, żeby w końcu się poznali. Do spotkania niestety nie doszło, a nasza wspólna przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania. Dlaczego? Bo moja mama, która początkowo wprost uwielbiała mojego ukochanego, teraz żąda, bym natychmiast się z nim rozstała. To było jakiś miesiąc temu Miłosz zaproponował, żebyśmy wspólnie zamieszkali, więc rozpoczęłam wielkie pakowanie. Miałam załatwić to w jeden dzień, ale po trzech ciągle byłam w lesie. Przyjechał więc, żeby mi pomóc. Gdy wszedł do mojego pokoju, aż złapał się za głowę. Na podłodze piętrzył się stos najróżniejszych rzeczy, które wyrzuciłam z szaf i szafeczek. – A co to jest? – podniósł z ziemi drewniane pudełko. – Ach to? – rzuciłam okiem – Pamiątka rodzinna. Stare zdjęcia i jakieś papiery. – Naprawdę? Możemy obejrzeć? Uwielbiam takie rzeczy. -– No nie wiem… Chyba nie mamy na to czasu -– skrzywiłam się. – Proszę… Chcę zobaczyć, czy byłaś kiedyś grubiutkim, słodkim bobaskiem. – Od początku miałam świetną figurę – roześmiałam się. – Zresztą tu nie ma moich zdjęć, tylko jakieś starocie, wiesz, babcie, ciocie i takie tam… Chodź, pokażę ci. Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy przeglądać zawartość kasetki. Głównie były to podniszczone fotografie z pożółkłymi brzegami, tak stare, że nie miałam pojęcia, kto na nich jest. Nagle Miłosz sięgnął po fotografię przedstawiającą młodego chłopaka. – O rany, przecież to mój ojciec! – krzyknął zdumiony. – Jesteś pewien? Uważnie przyglądałam się zdjęciu. Wprawdzie widziałam rodziców Miłosza tylko raz, ale dobrze zapamiętałam jego ojca. Mężczyzna ze zdjęcia nie był, moim zdaniem, ani trochę do niego podobny. – Na sto procent! Tu oczywiście jest dużo młodszy, szczuplejszy, no i ma włosy. Ale to on. Dam się zabić! – uderzył się w pierś. – A to ci dopiero! Ciekawe, skąd się znają… I jaka historia się z tym kryje… – zaczęłam się zastanawiać. – Też chciałbym wiedzieć. Wiesz co? Podpytaj mamę dyskretnie. I nie mów jej, że to mój ojciec. Ja też nie pisnę ani słowa. Chcę zobaczyć ich miny, gdy spotkają się po latach – zatarł ręce. Niecierpliwie czekałam na powrót mamy. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co łączyło ją z ojcem Miłosza. Ale jak na złość musiała zastąpić na dyżurze chorą koleżankę i wróciła przed północą. Plus tego był taki, że tata poszedł już spać i mogłam z nią spokojnie pogadać. – Jeszcze nie śpisz? – zdziwiła się. – Czekam na ciebie! – Miło z twojej strony– uśmiechnęła się. – Jak pakowanie? Skończyłaś? – Ciągle nie mogę skończyć – westchnęłam. – Wszystko leży na środku, jak leżało. Ale nie o to chodzi… Zebrało mi się dzisiaj na wspominki i oglądałam stare zdjęcia… No i takie wypadło z pudełka. Co to za facet? Całkiem nieźle wygląda – podsunęłam jej pod nos fotografię ojca Miłosza. Mama spojrzała i wyrwała mi ją z ręki. – Niemożliwe! Byłam pewna, że pozbyłam się po nim wszelkich pamiątek! Jakim cudem to się zachowało! – krzyknęła, a potem podarła zdjęcie na drobne kawałeczki i wrzuciła do kosza. – Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam, gdy minął pierwszy szok. – Dlaczego? Bo to największy drań pod słońcem. Nazywał się Marek Barański… I bardzo mnie skrzywdził – odparła cicho. Historia, którą potem usłyszałam, omal nie zwaliła mnie z nóg. Z trudem udało mi się wysłuchać jej do końca. Okazało się, że ojciec Miłosza i moja mama byli kiedyś parą! Zakochali się w sobie w drugiej klasie liceum, przez trzy lata byli nierozłączni. Wszyscy myśleli, że się pobiorą. Czar prysnął, gdy okazało się, że mama jest w ciąży. Ukochany stwierdził, że jest za młody na to, by zakładać rodzinę, i się ulotnił. – Bardzo to przeżyłam – opowiadała mama. – Nie mogłam spać ani jeść. Całymi dniami leżałam w łóżku i płakałam. Nie mogłam uwierzyć, że mnie zostawił. – A co się stało z dzieckiem? – wykrztusiłam wstrząśnięta. – Urodziłaś je? – Poroniłam w czwartym miesiącu. Z żalu, bólu, tęsknoty, zgryzoty, sama nie wiem… Długo nie mogłam dojść do siebie. Przez następnych kilka lat żyłam jak w zawieszeniu. Chwilami myślałam nawet o najgorszym. Na szczęście na horyzoncie pojawił się twój ojciec. Przy nim zapomniałam o tym, co mnie spotkało i uwierzyłam, że jeszcze mogę być szczęśliwa. – I więcej nie spotkałaś tego Marka? -– Nie. I mam nadzieję, że nie spotkam.… Skończmy już ten temat. Nie ma co rozdrapywać starych ran. Chciała, żebym myślała, że dawno już uporała się z przeszłością, ale widać było, że wspomnienia bardzo ją poruszyły. Musiałam wreszcie powiedzieć mamie prawdę Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co robić. Zostać w domu i próbować sobie wszystko poukładać w głowie, czy od razu pojechać do Miłosza? W końcu wybrałam to drugie rozwiązanie. Gdy mój ukochany usłyszał całą historię, wpadł w takie samo osłupienie jak ja. – O niczym nie wiedziałem… Przepraszam… Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie tego… – wykrztusił. – Nie masz za co przepraszać. To twój ojciec skrzywdził moją mamę, a nie ty. – No tak… Tylko co teraz będzie? Planowaliśmy rodzinne spotkanie zapoznawcze z niespodzianką. A szykuje się horror. – I to jaki… – No właśnie… Dlatego musisz jeszcze raz porozmawiać z mamą i powiedzieć jej, że jednak spotka się z Markiem Barańskim. Jeśli nie na obiedzie zapoznawczym, to na naszym ślubie. A z ojcem to ja już sobie sam pogadam. Wygarnę mu… I zobowiążę do tego, żeby ją przeprosił. – A jak nie będzie chciała się spotkać? – Oj, Aga, nie bądź taką pesymistką. Przecież minęło już wiele lat… – Mam obawy, naprawdę. Z jednej strony jest z ojcem szczęśliwa, ale z drugiej, ten żal w niej siedzi. Biedna mama… – Może się przełamie, choćby ze względu na ciebie. Zresztą nie ma innego wyjścia. Nie możemy iść na żywioł i pozwolić, by spotkali się w kościele. Nie mogliśmy. Na samą myśl, co by się mogło stać, gdyby doszło do takiej sytuacji, ciarki mi przeszły po plecach. Nie ukrywam, bardzo bałam się tej rozmowy. Czułam, że nie będzie łatwo. Dlatego odkładałam ją chyba z tydzień. Byłam tak zaaferowana tym, co mnie czeka, że zapomniałam o pakowaniu i przeprowadzce. Mój pokój ciągle wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado. Kiedy któregoś dnia omal nie zabiłam się o leżące na podłodze książki, zebrałam się na odwagę. Znowu wybrałam dzień, w którym mama późno wróciła z pracy i tata już spał. – Musimy poważnie pogadać – powiedziałam, gdy tylko pojawiła się w domu. – Koniecznie dzisiaj? Jestem potwornie zmęczona. Jeśli się zaraz nie położę, to padnę trupem – westchnęła. – To naprawdę ważne. Chodzi o Miłosza. – Pokłóciliście się? Jeszcze nie zamieszkaliście razem a już drzecie koty? – Między nami wszystko w porządku. Nadal planujemy wspólną przyszłość… – Cieszę się – odetchnęła – To taki sympatyczny, dobrze wychowany, rozsądny i odpowiedzialny mężczyzna. W sam raz dla ciebie. Musi mieć naprawdę wspaniałych rodziców. Cieszę się, że wreszcie ich poznam. Kiedy planujecie nasze spotkanie? Czas już chyba najwyższy… – Za dwa tygodnie. Jest jeden problem… – Co, nie mogą przyjechać? No dobrze, to my do nich pojedziemy. – Nie w tym rzecz… – To co? Boisz się, że przypalisz kotlety? Nie martw się, pomogę ci przy garnkach. – To też nie to. – To co? Mów wreszcie, bo kluczysz jak szczur w labiryncie – ziewnęła. – Wiesz, że Miłosz ma na nazwisko Barański? Jak ten twój Marek? – Wiem. Na szczęście nie jednemu psu Burek. Barańskich jest tysiące, jeśli nie setki tysięcy. Przykra zbieżność nazwisk. Jeśli o tym chciałaś pogadać, to wiedz, że jakoś to przeżyję. Możesz przyjąć jego nazwisko. – Sęk w tym, że to nie jest zbieżność nazwisk. Marek Barański jest spokrewniony z Miłoszem. A dokładniej mówiąc, jest jego rodzonym ojcem. – To żart, prawda? – Nie. Miłosz rozpoznał go na zdjęciu, tym, które podarłaś kilka dni temu. Bardzo mnie zaskoczyła jej reakcja Spodziewałam się oczywiście, że mama nie będzie, delikatnie mówiąc, zachwycona. Myślałam, że wybuchnie, zacznie płakać, może nawet przeklinać. Ale jej reakcja kompletnie mnie zaskoczyła. Przez chwilę patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju. – Jak to dobrze, że tak guzdrałaś się z tym pakowaniem. Wcześniej doprowadzało mnie to do białej gorączki. A teraz się cieszę – powiedziała spokojnym głosem. – Tak? – spojrzałam na nią. Byłam tak zaskoczona tym spokojem, że nie dotarł do mnie sens jej słów. Dopiero po chwili zrozumiałam, do czego zmierza. – Nie przeprowadzisz się do Miłosza. Natychmiast skończysz tę znajomość. To nie jest mężczyzna dla ciebie. – O czym ty mówisz? Przed chwilą wychwalałaś go pod niebiosa! Mówiłaś, że… – I co z tego, że mówiłam? – przerwała mi. – Pomyliłam się. Dałam się oszukać, tak jak jego ojcu. Tamten też miło się uśmiechał, składał obietnice, mówił piękne słówka. Do mnie, do mojej mamy. Była nim zachwycona. Siadała i wieczorami opowiadała, jakie huczne wesela nam wyprawi. Dopiero jak wziął nogi za pas, to przejrzała na oczy. Ja nie popełnię tego błędu! – zacisnęła pięści, aż zbielały jej kostki. – Mamo, daj spokój, jestem dorosła. Wiem, co robię – studziłam emocje. – Nie wiesz! Jesteś zakochana, a miłość jest ślepa. Dlatego posłuchaj mnie i zakończ tę znajomość póki czas. Nie chcę, żebyś cierpiała tak jak ja cierpiałam. Popłaczesz trochę, to oczywiste, ale potem spotkasz swojego księcia z bajki. Tego prawdziwego, a nie paskudną żabę. – Ja, to nie ty. A Miłosz to nie ojciec. To naprawdę dobry człowiek. Jestem pewna, że będziemy razem szczęśliwi. – Nie bądź naiwna. Łajdak nigdy nie wychowa dziecka na porządnego człowieka. Wypuści z domu takiego samego łajdaka jak on sam. Żyję już na tym świecie dość długo i wiem, co mówię – upierała się. – Mimo to zaryzykuję. Kończę pakowanie i wyprowadzam się do Miłosza. Czy ci się to podoba, czy nie! – podniosłam głos. – Wyprowadź się, proszę bardzo. Bujaj w obłokach. Ale upadek będzie bardzo bolesny. Przekonasz się o tym, gdy wrócisz do domu rodzinnego z brzuchem! – Dzieci planujemy dopiero po ślubie! – Jakim ślubie? Żadnego ślubu nie będzie! Chyba że po moim trupie – oznajmiła i poszła do sypialni. Nie próbowałam jej nawet zatrzymywać. Czułam, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Od tamtej pory minął miesiąc. Mieszkam już u Miłosza, nadal planujemy wspólną przyszłość. Wyznaczyliśmy nawet datę ślubu: ósmy czerwca przyszłego roku. Mój ukochany porozmawiał z ojcem i tamten do wszystkiego się przyznał. Obiecał, że poprosi mamę o wybaczenie, że zejdzie jej z oczu, byle tylko pozwoliła się nam pobrać. Chciałam jej to przekazać, ale nie miałam kiedy. Właściwie się z nią nie widuję. Byłam raz w domu, ale prawie natychmiast wyszłam. Bo gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, od razu zaczęła przekonywać mnie, żebym zerwała z Miłoszem. Bo to łajdak, drań, świnia. Nie mogłam słuchać tych obelg, więc trzasnęłam drzwiami. Najgorsze jest to, że ciągle nie docierają do niej żadne argumenty. Miałam nadzieję, że jak sobie wszystko na spokojnie przemyśli, to zrozumie, jaką krzywdę mi robi. Ale ona tak zacietrzewiła się w tej swojej nienawiści i złości, że nie potrafi odpuścić. Nawet z tatą się pokłóciła, gdy stanął po mojej stronie. Jak katarynka powtarza, że nie chce, bym wychodziła za Miłosza, że on mnie na pewno skrzywdzi. Ostatnio mama oznajmiła, że nie pojawi się na ślubie. Nie wyobrażam sobie, żeby w najważniejszym dniu mojego życia nie było jej obok mnie. Miłosz powtarza, że to dopiero za kilka miesięcy, na pewno mama do tego czasu zmądrzeje. Oby! A jeśli tak się nie stanie? Co wtedy zrobię? Czytaj także:„Ukochany zostawił mnie dla osiedlowej wywłoki. Szybko zatęsknił za moim seksapilem, a ja kopnęłam go w tyłek”„Żona zdeptała mój honor i wygryzła mnie z pracy. Chciałem ją zdradzić żeby pokazać, gdzie jest jej miejsce”„Rodzice faworyzowali mojego brata. Traktowali go jak bohatera nawet wtedy, gdy pobił kolegę z klasy”
8 lat mieszkam z żoną, dorosłą córką i niepełnoletnim synem w mieszkaniu mojej mamy, która całkowicie ponosi wydatki mieszkaniowe (ok. 150 zł miesięcznie na osobę).W 2003 r żona uzyskała odemnie sądownie almenty po 200zł miesięcznie na syna i 200 na córkę, z tym, że na córkę do 2004r i wytoczyła od razu egzekucję, która do tej pory jest dorywczo bardzo mało zarabiam i zaspokajam w ramach swoich możliwościna bieżąco potrzeby syna i tej chwili żona wytoczyła mi sprawę karną o uporczywe uchylanie się od płacenia pytanie:Czy mogę coś zrobić, aby kwoty wydatków mieszkaniowych ponoszonych przez moją mamę na synai córkę mogły być potraktowane jako alimentowanie za mnie dzieci?Jak spowodować, by wydatki mieszkaniowe mojej mamy za moją żonę, których pokrywaniażona odmawia od 8 lat zostały uznane za kwoty, które żona otrzymała od mojej mamy bez pokwitowania i też służą alimentacji?Nie wiem również czy mogę tego typu wnioski stawiać podczas tej rozprawy karnej, czy muszę wytaczać jakieś powództwo cywilne, czy proszę o pomoc i z góry dziękuję.
Dziś temat praktyczny, to w czym wspieram na co dzień, czyli – rozstanie, a dokładniej rozstanie z toksyczną osobą i jej dalszy wpływ na Twoje życie. Brrrrr… Ci co znają temat z autopsji – już po przeczytaniu powyższego zdania mają podniesione ciśnienie, prawda? Problem jest niestety bardzo częsty. Gdy masz toksyka w domu samo zrozumienie tego, że jesteś uwięziona w jego matni trwa często bardzo długo. Następnie skuteczne uwolnienie się od niego i rozpoczęcie życia na własnych warunkach to też często droga przez mękę, bo toksyk jako mistrz manipulacji utrudni Ci ją jak tylko może. Dlaczego? Bo wbrew jego zapewnieniom nie kocha Ciebie, tylko życie z Tobą – swoją ofiarą, a jednocześnie lekarstwem na jego wszelkie frustracje życiowe. Ot taki bezbronny worek do „bicia” (niekoniecznie fizycznego), zniewolony w czterech ścianach i obrazku „szczęśliwej rodzinki”. Ok, udało Ci się uwolnić i wygrywasz nowe życie. Super! Wszystko wygląda inaczej. Masz energię do życia i chce Ci się chcieć. W końcu nikt Cię nie dołuje, nie podcina skrzydeł, nie wbija noża w plecy, nie traktuje jak śmiecia, by następnego dnia uważać Cię za królową świata i tak co dwa dni jak wańka-wstańka. Jak nie macie wspólnych dzieci to powyższy happy end jest na wyciągniecie ręki, ale gdy dzieci jednak są to nie jest tak różowo. Bo co prawda, uwolniłaś się od typa i z nim nie mieszkasz, ale toxic boy nie jest głupi – to najczęściej są cwane bestie. Korekta strategii i działa na nowo. Tym razem pretekstem do kontaktów i uprzykrzania Ci życia jest pozorna „troska” o dziecko. Zaczynają się niezliczone telefony i smsy z pytaniem o tym co z dzieckiem (oczywiście wcześniej miał je w d…), żądania informowania go za każdym razem o tym gdy jedziesz z nim za miasto, codzienne prośby o zdjęcie dziecka, dobijanie się do drzwi poza terminami kontaktów pod wyimaginowanym powodem, czy zgłoszenia na policję tego, że podobno porwałaś dziecko. Jest tego dużo więcej, ale wspomnę jeszcze o chorej zazdrości – „weryfikacji” i prewencyjnym odstraszaniu Twoich nowych partnerów, często związanym z anonimowym szkalowaniem ich lub Ciebie w internecie lub ich miejscu zamieszkania – oczywiście wszystko w trosce o „dobro dziecka”. Drogie Panie, aby nie było, toksyczność nie ma płci. Bardzo dobrze znam przypadek gdy to kobieta, była żona, niepotrafiąca przepracować rozstania, po kilku latach od niego, ciągle żyje życiem byłego męża i regularnie mu je zatruwa. Śledzi jego małe sukcesy i nie mogąc pogodzić się z nimi stara się mu zaszkodzić. Wykorzystuje też przewagę jaką ma jako rodzic wiodący i wdrożyła alienację rodzicielską. Ciągle wzbudza w tym panu poczucie winy, a gdy tylko wg niej coś mu się nie uda to od razu następuję stwierdzenie „a nie mówiłam, przecież zawsze byłeś do niczego”. Wszystko to jest typowe dla toksyka i jest rewanżem, za to, iż ten pan wyszedł z toksycznej relacji, i że ma życie po życiu. A pamiętajcie, że takie wyjście jest jedyną szansą na to, aby ratować własne, ale i dzieci życie, gdyż dorastanie w toksycznej rodzinie zatruwa także ich przyszłe dorosłe życie. Dzieci z takich związków powielają zachowania toksycznego rodzica, o czym ten sobie nie zadaje sprawy bo dla niego ważne są tylko jego interesy. Jak w słowach piosenki Queen „I want it all and I want it now” – nieważne jakie będą tego skutki i jakie jest zdanie najbliższych. Taki tego mechanizm. Wszystkie te zachowania toksyka mają jeden cel – służą temu, aby w dalszym ciągu Cię kontrolować. Niestety toksycy to ludzie, którzy nie rozumieją, że ich wolność kończy się tu gdzie zaczyna się Twoja wolność. Niby jesteś wolna i jesteś pełna energii nawet jak masz tysiąc zadań, ale gdy tylko na wyświetlaczu telefonu zobaczysz imię tego typa to od razu odechciewa Ci się wszystkiego. Czy to się kiedyś zmieni? Wszystko zależy od problemu psychicznego danego osobnika, który oczywiście to Tobie zarzuca wszelkie winy i powody, dla których jest między wami – jak to on nazywa „konflikt”. Tak więc samonaprawa rzadko następuje, częściej lekarstwem na Twoje troski jest poznanie przez delikwenta nowej ofiary – Twój zysk, jej strata. Niestety tak to działa. Dopóki to nie nastąpi, jedyny sposób na to, aby nie dać się toksykowi to nie grać w grę na jego zasadach i nie dać się mu zawstydzić, nie tańczyć jak on Ci zagra. Ignorować zaczepki, poznać swoje prawa, a gdy dochodzi do ich naruszenia podejmować odpowiednie kroki prawne – też w ramach spraw karnych. Bardzo często chłodzi to zapędy takiego osobnika, szczególnie jeśli obawia się, iż jego pracodawca dowie się o ciążących na nim zarzutach. T. Jeśli chcesz włączyć się do dyskusji, zapraszamy na nasze SM: Facebook, Instagram, LinkedIn. 🙂💐👍
żona traktuje mnie jak śmiecia